Chory na wyobraźnię
Mariusz Zadura

  

e h C D  
e h C D

Dawno już w mieście drwił z niego każdy  
Pośmiewiskiem był ludziom na co dzień  
Ot wariat – chory na wyobraźnię  
Wiecznie w drodze, spóźniony przechodzień  
„Dokąd idziesz?” – pytali go bliscy -  
„Z tego, bracie, to trzeba się leczyć”  
A on brał tekturową walizkę  
I wychodził swym obrazom naprzeciw  
Mówiąc

e a  
e a  
C G C G  
a H7  
e a  
e a  
C G C G  
a H7  

  

Idę tam, gdzie bezmiar błękitu  
Światłocienie cyprysów przy drodze  
Feerią barw każdy ranek rozkwita  
Chociaż wiem, że do celu nie dojdę

G D a e  
G D a e  
C G C G  
a H7

  

e h C D  
e h C D

Gdy malował świat milkł jak zaklęty  
Kurczył się w skrawek płótna na ramach  
A on pieścił je jak pierś kobiety  
W siedmiobarwnych tęcz kreskach i plamach  
Kiedy skończył wpatrywał się w ciszę  
By natchnieniem nasycić znów duszę  
A gdy już dał się marszandom wykpić  
Pił noc całą by z brzaskiem wyruszyć mówiąc

e a  
e a  
C G C G  
a H7  
e a  
e a  
C G C G  
a H7

  

Idę tam, gdzie bezmiar błękitu  
Światłocienie cyprysów przy drodze  
Feerią barw każdy ranek rozkwita  
Chociaż wiem, że do celu nie dojdę

G D a e  
G D a e  
C G C G  
a H7